Góry i narty

Moje Góry… to nie od razu Himalaje, Andy czy Kaukaz. Początek to nasze Beskidy, Sudety, Bieszczady i Tatry. Jako młody chłopak, harcerz – „wytupałem sobie” polskie góry na obozach wędrownych, hufcowych rajdach, czy niedzielnych wycieczkach. Wsiadałem w poranny „PeKaeS” z Krakowa, by po trzech godzinach stanąć gdzieś na początku szlaku. Dzięki nartom budził się powoli mój zachwyt nad pięknem ośnieżonej stoków, zapachem smreczyny, smakiem ludzkiej wolności jaki odczuwa człowiek śmigając po pas w puchu. Nie było wtedy Gore-texu, liofilizatów, kevlaru, lansu i outdorowych rewii. Był za to schroniskowy pokot, smrodek wilgotnych ”pionierek”, poparzone „prymusem” paluchy, jazda na rozklejonych „Alu” z Szaflar i śpiwory w workach w kwiatki wielkości spadochronu.

A potem przyszła choroba i wszystko w moim życiu przyspieszyło, wyostrzyło się, wypiękniało. Dostałem pierwsze zawodnicze „Markery”, AZS-owskie wymarzone „Head’y” (jedyne - 200 cm). Nasz uczelniany team świecił kolejny sezon srebrnym, gigantowo- medalowym, akademickim blaskiem. Coraz częściej w gazecie czytałem: Rutkiewicz, Kukuczka, Cichy… O rany! Tak wysoko, jacy szczęściarze! „Przecinaki” poza zasięgiem zjadacza krakowskich kajzerków. Minister sportu w czerwonym krawacie wręczał im kolejny bukiet goździków, a Oni robili swoje… i to jak robili! Potem był znów ten dziwny, chorobowy „chłodek”, coś wycięli, coś znów zostało mi dane. Były też pierwszy raz francuskie Alpy. Przepadłem w zachwycie... A potem spotkałem na mojej drodze Annę Dymną, a praca dla Jej Fundacji dała mi więcej niż mogłem sobie wymarzyć - nowy zawód i…niepełnosprawnych Przyjaciół. Jesienią 2007 roku usłyszałem pierwszy raz o osobach niewidomych, które weszły z pomocą wolontariuszy na afrykańskie Kilimandżaro. Wszystko potoczyło się jak lawina. Udało się pozyskać pieniądze i sprzęt, wybrać ludzi którzy wiele przeszli…a czasem przejechali na swoich wózkach. Wtedy też, poznałem ratownika GOPR z Żywca- Bogdana Bednarza. Dzięki niemu założyłem pierwszy raz uprząż i zrozumiałem znaczenie słowa : zespół. Uwierzyłem, że ludzie bez kończyn, wzroku, poruszający się o kulach lub na protezach, mogą przy solidnym przygotowaniu i opiece zdobywać szczyty. Dla nich zawsze najwyższe. A ja ? Bez płuca…stałem się oczami ociemniałego Łukasza. Rankiem 5 października 2008 roku, przeczytałem mu napis: Congratulations! You are now at Uhuru Peak, Tanzania, 5895 m AMSL. Spojrzałem na świat znad chmur i nic już potem nie było jak dawniej…

CZYTAJ
więcej